SHIPMAN Strona Główna SHIPMAN
FORUM MODELARSTWA SZKUTNICZEGO

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum

Poprzedni temat :: Następny temat
Spod znaku Jolly Roger
Autor Wiadomość
Karrex
Admirał Wszechflot i Mórz


Posty: 5606
Skąd: Gdynia
Wysłany: 2016-03-28, 19:50   Zagadnienia prawne korsarstwa cz.16

Dla Europejczyków nie miało większego znaczenia, czy napastnikami są rozmaici wyrzutkowie z ich kręgu kulturowego (wypierani z Indii Zachodnich chętnie przemieszczali się na Ocean Indyjski) czy ludy miejscowe. Przedstawiciele tych ostatnich, zamieszkujący te tereny od tysięcy lub setek lat, rugowani z własnych ziem lub obracani w uciskanych poddanych przez obcych etnicznie, kulturowo i religijnie ludzi, mieli naturalnie własne zdanie na temat legalności poczynań. W XX i XXI w. pozwoliło to rozmaitym historykom na tworzenie całkowicie odmiennego od wcześniejszych obrazu piractwa na wodach Azji, gdzie piraci z wcześniejszych relacji jawią się teraz jako patrioci, obrońcy wolności, bojownicy o niezależność narodową i religijną. Chociaż w kreowaniu takiej wizji dominują, rzecz jasna, naukowcy z krajów azjatyckich, nie brak i innych.

Dzisiaj o rozbójnikach nazywanych Angriami, podlegających od 1698 r. zbuntowanemu dowódcy Marathów, nazwiskiem Konadżi Angria (który wywalczył sobie niezależną władzę na dużym obszarze Wybrzeża Malabarskiego, od Bombaju do Vengurli), pisze się książki pokazujące ich w roli bez mała działaczy niepodległościowych. Flota Angriów to w nich regularna marynarka indyjska walcząca z brytyjskimi najeźdźcami. Łodzie ludów rabujących żaglowce przemierzające cieśniny na Malajach, Filipinach czy w Indonezji to forpoczta bojowników o zrzucenie jarzma kolonialnego. Rozbójnicy chińscy topiący statki zmierzające do i z Chin (i mordujący ich załogi) są pionierami walki o współczesną mocarstwowość tego państwa i sprawiedliwość społeczną.

Czy ten skrajnie odmienny od obowiązującego jeszcze w XIX w. pogląd na piratów, korsarzy i marynarki wojenne państw azjatyckich, jest całkiem usprawiedliwiony? Niewątpliwie sądy europocentryczne, lekceważące widzenie świata pochodzące z innych kultur, z zadufaniem przyjmujące „wyższość” europejskiej cywilizacji, prawie nie skrywające pogardy dla „tubylców”, usprawiedliwiające własną pazerność i brutalność głoszeniem „jedynej prawdziwej wiary”, nieuwzględniające faktu, że znajdujące się tu przed przybyciem Europejczyków narody miały prawo bronić swojej niezależności wszelkimi dostępnymi środkami, skoro były napadane - nie mogą się dzisiaj utrzymać.

Jednak wszelka przesada jest niezdrowa. Angriowie bili Portugalczyków i Anglików, ale ich flota stała się postrachem wszystkich żeglujących pod Morzu Arabskim, rdzennych Hindusów nie wyłączając, i – niezależnie od ram organizacyjnych – była to w gruncie rzeczy marynarka piracka, działająca na rzecz jednego rodu nawet przeciwko swoim najbliższym pobratymcom. Ich poskromienie udało się Anglikom (dopiero w 1757 r.) właśnie dzięki współpracy z innymi Marathami, występującymi w roli brytyjskich sojuszników, a nie wasali. Piraci malajscy, filipińscy, indonezyjscy rzucali się na europejskie statki z uwagi na większą spodziewaną zdobycz, lecz ich działalność paraliżowała rodzimą żeglugę jeszcze bardziej, opóźniała rozwój tych rejonów, osłabiała lokalne struktury państwowe i zmuszała władców do szukania pomocy u Europejczyków.

Ogromny rozwój piractwa chińskiego wzmacniał tendencje odśrodkowe w cesarstwie, wyludniał wybrzeża, niszczył handel i rybołówstwo, obniżał dochody skarbu, w sumie bardziej ułatwiając wtrącanie się obcych mocarstw w sprawy Chin, niż utrudniając. O tym, co naprawdę myśleli o piratach zarówno członkowie szerokich warstw ubogiej ludności jak nieprzekupieni urzędnicy cesarza, świadczyły zorganizowane lub spontaniczne masowe akty okrucieństwa wobec pokonanych załóg pirackich dżonek. Nadawanie „janosikowych” cech tym wszystkim organizacjom pirackim w tworzonych sztucznie legendach nie zmieni faktu, że – jak zawsze w podobnych przypadkach – będąc faktycznie emanacją ducha oporu wobec narzucanych z zewnątrz norm gospodarczych, społecznych i kulturowych, z czystego oportunizmu szkodziły bardziej swoim niż obcym.

W cesarstwie chińskim bez żadnych wątpliwości chodziło o piratów, ponieważ nawet jeśli okresami państwo ich tolerowało lub korzystało z usług, to czyniło tak tylko z bezsilności, a nie faktycznej potrzeby. Piraci malajscy lub indonezyjscy mogli czasem działać na zlecenie lokalnych władców, co nadawało im niektóre z cech korsarzy. Rozbójnicy Angriów mieli organizację korsarską, a ich postępowanie niewiele różniło się od działań korsarzy z Afryki północnej, zaś w ogóle niczym – od poczynań dziewiętnastowiecznych piratów/korsarzy z Algieru.

CDN.

http://www.timberships.fo...7-15.html#10791
 
 
REKLAMA

Posty: 5606
Wysłany: 2016-04-01, 10:11   Zagadnienia prawne korsarstwa cz.17

 
 
Karrex
Admirał Wszechflot i Mórz


Posty: 5606
Skąd: Gdynia
Wysłany: 2016-04-01, 10:11   Zagadnienia prawne korsarstwa cz.17

Kwestia, kto właściwie władny jest wydawać legalne listy kaperskie, aby wyposażeni w nie ludzie stawali się korzystającymi ze wszystkich praw korsarzami, a nie wyjętymi spod prawa piratami, odżywała przy okazji wielu rewolucji prowadzących do tworzenia się nowych państw. Określenie, kiedy taki świeży organizm jest już wystarczająco okrzepły, a do którego momentu gromadzi tylko buntowników, a więc także piratów, była bardzo trudna do sprecyzowania. Sprawę mogłyby rozstrzygnąć dwustronne deklaracje o uznaniu niepodległości, jednak jest zrozumiałe, że kraj macierzysty nigdy się do tego nie spieszył.

Hiszpanie pogodzili się faktycznie z niezależnością Holandii dopiero około 40 lat od wydania przez księcia Oranii pierwszych listów kaperskich grupie gezów morskich (na uznanie formalne trzeba było poczekać następne 39 lat).
Wielka Brytania uznała Stany Zjednoczone siedem lat po ogłoszeniu niepodległości przez kolonistów amerykańskich.
Ameryka Łacińska wypowiedziała posłuszeństwo Hiszpanii w 1810 r., ale wojny trwały do 1824 r. Potem świeżo powstałe w tym rejonie państwa się rozpadały, tworzyły rozmaite efemerydy i walczyły między sobą.
Gdy w 1822 r. następca tronu Portugalii ogłosił się cesarzem niezależnej Brazylii, Portugalczycy pogodzili się z tym oficjalnie w 1825 r.
Teksas przeszedł ewolucję od jawnej rebelii Anglosasów przeciwko Meksykowi w 1835 r., poprzez niezależną Republikę Teksasu aż do aneksji przez USA w 1845 r.
Stanom Zjednoczonym Ameryki Północnej stłumienie secesji Stanów Skonfederowanych zajęło prawie pięć lat (1861-1865).

We wspomnianych przypadkach bardzo często dochodziło do wystawiania listów kaperskich przez tworzące się organizmy państwowe i równoczesne ogłaszanie ich posiadaczy zwykłymi piratami przez kraje, spod dominacji których próbowano się uwolnić. To, że raczej nie dochodziło do drastycznych kroków (typu wieszania tych „piratów”), należy zawdzięczać tylko obawie przed zastosowaniem rewanżu, a nie rzeczywistemu przekonaniu o legalności takich listów. Tym bardziej, że nowe państwa bardzo chętnie obdarzały nimi wszelkich łotrów i prawdziwych piratów, ponieważ na gwałt potrzebowały gotówki, a każde zamieszanie w rejonie było im na rękę. Rozstrzygnięcie dzisiaj, od którego momentu po ogłoszeniu takiej niepodległości (nieraz bardzo krótkotrwałej) list kaperski był ważnym dokumentem, jest raczej nierealne.

Nawet we flotach państwowych działających od setek lat, z mocno określonymi ramami prawnymi lub dobrze ustabilizowanym systemem precedensów, zdarzały się przypadki wątpliwe, kiedy formalne rozróżnienie między aktem pirackim a korsarskim wcale nie było łatwe. Podczas początkowej fazy wojny krymskiej nieświadome jeszcze jej wybuchu statki rosyjskie wpadały w ręce nie tylko brytyjskich i francuskich okrętów wojennych, ale również jednostek administracji (jak kutry celne), a nawet statków cywilnych. Przy pochwyceniu nieprzyjaciela nie przez regularne okręty marynarki wojennej, brytyjskie sądy pryzowe często wolały – mimo wojny – oddać zdobycz właścicielowi, aby nie narażać się na zarzut wspierania działalności pirackiej. Tak było np. gdy cywilny statek śrubowy Bengal (słynnego towarzystwa P&O) zdobył na redzie Madrasu 26.06.1854 rosyjski bark i doprowadził go do tego portu, chociaż samego aktu zajęcia dokonały naprawdę władze portu i zabrani stamtąd żołnierze.

Jak widać, chociaż definicyjne odróżnienie korsarza od pirata jest bardzo proste, klarowne i jednoznaczne, życie przyniosło w ciągu tysięcy lat żeglugi wiele sytuacji, w których ta prostota zwyczajnie się nie sprawdzała. Uczestnikom wydarzeń to już obojętne, jednak opisującym historię sprawiają kłopoty, jeśli chcą oni zachować obiektywizm i nie wspomagać się pozytywnymi lub pejoratywnymi określeniami tylko dla pokazania, czyją sprawą podniecają się jako „słuszną”, a kogo uznają za „wstrętnego”.

KONIEC

Cykl pochodzi z autorskiego forum p. Krzysztofa Gerlacha
http://www.timberships.fo...7-15.html#10799

Z polemiką na w/w cykl zapraszam na forum p. Krzysztofa
https://timberships.fora.pl/
_________________
Pozdrawiam
Karol



 
 
Andi
Admirał


Posty: 732
Skąd: Wołów
Wysłany: 2016-05-27, 14:49   Polscy piraci

Piraci rodem z Polski

Pierwsi piraci polskiego pochodzenia pojawili się na Morzu Karaibskim w XVII
wieku. Pochodzili przeważnie z Kaszub i Żuław.
Stając się bezwzględnymi czcicielami czarnej flagi z trupią główką i
skrzyżowanymi piszczelami, Polacy bywali także w głównej bazie sławnego
pirata angielskiego kpt. Henry’ego Morgana – Port Royal na Jamajce i głównej
siedzibie piratów francuskich na wysepce Żółwiej koło Haiti. Z różnych
powodów przenosili się oni z holenderskich na angielskie i francuskie
jednostki pirackie. Jednak do największego rozwoju polskiego piractwa na tym
akwenie przyczynił się... Napoleon.

W latach 1801–1803 kilkadziesiąt żaglowców przywiozło bowiem na San Domingo
dwie półbrygady zorganizowanych na włoskiej ziemi Legionów Polskich: łącznie
5 500 oficerów i żołnierzy. Wraz z 35-tysięcznym korpusem ekspedycyjnym
Francuzów walczyć mieli z rebelią czarnych niewolników, którzy poważnie
potraktowali hasła francuskiej rewolucji: wolność, równość, braterstwo.
Napoleon uznał jednak, że "niewolnicy znieważyli majestat Francji".
Rozpoczęły się niezwykle krwawe walki, w których zwyciężyli Murzyni. Pomogła
im w tym epidemia żółtej febry i innych chorób tropikalnych, dodatkowo
osłabiających francuskie wojska. Część ocalałych z wojennej tragedii
legionistów dostała się do angielskiej niewoli i w fatalnych warunkach
przebywać musiała na Jamajce, część (około 450 osób) osiedliła się na Haiti,
część natomiast, z braku innych możliwości zarobkowania, zajęła się
piractwem, wykazując się niebywałymi wręcz talentami w tej nowej dziedzinie
wojowania.
Jednym z takich pirackich okrętów dowodził kpt. Ignacy Blumer, wcześniej szef
batalionu na San Domingo. Zdarzyło się bowiem, że powracający z setką
rekonwalescentów po żółtej febrze statek francuski pod dowództwem komandora
Bissela zagarnięty został przez brytyjski bryg "Recoon". Anglicy natychmiast
uprowadzili na swój okręt Francuzów, natomiast Polakom apatycznie siedzącym
wzdłuż burt pozwolili kontynuować podróż do Europy. Gdy synowie Albionu
odpłynęli, kpt. Blumer zadziałał błyskawicznie: zdumionym rodakom oświadczył,
że obejmuje komendę nad okrętem. Od tej chwili wraz z porucznikiem Lipińskim
i Birnbaumem oraz starymi wiarusami legionowymi łupił na karaibskich wodach,
dając się mocno we znaki przede wszystkim Anglikom. W rezultacie licznych
walk i morskiego rozboju Blumer i jego kompani nieźle się wzbogacili, aż
wreszcie uparty kapitan doprowadził swych żołnierzy pod rodzinne strzechy.
Sam natomiast zaciągnął się do wojska Królestwa Polskiego i wkrótce mianowany
został generałem.


Ignacy Blumer w mundurze generała Królestwa Polskiego. (Z portretu A. Molinari'ego)

Drugim oficerem, który po kampanii haitańskiej zajął się rozbojem na Morzu
Karaibskim, był kpt. Wincenty Kobylański, operujący przeciw Anglikom z
terytorium Kuby. Oprócz akcji morskich organizował on także wyprawy lądowe,
wymierzone z reguły w Jamajkę i jej kolonialnych rządców angielskich. Zbyt
słabe siły uniemożliwiły mu jednak atak na Kingston i Spanish Town, gdzie
obozowali polscy jeńcy wojenni. Ponieważ jednak uznał piractwo za zbyt ciężki
kawałek chleba, który "nijakiego honoru nie daje", i on powrócił niebawem do
kraju.
Stosunkowo późno, bo dopiero w roku 1805, włączył się do akcji pirackich w tym
rejonie podporucznik Kazimierz Lux, który 10 proc. pryzy wpłacał na rzecz
przebywających w niewoli żołnierzy francuskich, a pewne sumy na rzecz inwalidów
wojennych i znajdujących się w potrzebie polskich legionistów.
Ci "potrzebujący" nieraz zresztą przystawali do piratów.
Tak było np. z Błażejem Wiśniewskim, prowadzącym oberżę w Santiago de Cuta,
gdzie banda Luxa z reguły opijała udane wyprawy na Jamajkę. Kilka lat potem ten
ostatni powrócił do Warszawy i długo jeszcze przy ul. Mostowej sprzedawał
pieczone przez siebie bułki i rogaliki. Trochę dłużej zbójował na karaibskich
wodach porucznik Izydor Borowski, dostarczający zdobytą broń i amunicję
bojownikom o wolność Wenezueli: Franciscowi Mirandzie i Simonowi Bolivarowi.

Ostatnim chyba polskim piratem na Morzu Karaibskim był Józef Olszewski, wśród
pirackich braci z polska nazwany "Józiem", jeden z dziewięcioroga dzieci
ubogiego szlachcica zagrodowego, któremu za ciasno się zrobiło w rodzinnych
stronach na Mazowszu. Około 1850 roku popłynął on z flisakami do Gdańska, a
stamtąd z Holendrami "do Zachodnich Indiów". Trafił wkrótce na niewielki, ale
szybki i sprawny żaglowiec "Salamandra", szmuglujący niewolników z Afryki na
karaibskie plantacje kolonialne. Gdy jednak odziedziczył okręt i bogactwa
swojego kapitana, w Vera Cruz odpowiednio wyekwipował go, a następnie napadał i
rabował statki różnych bander przepływających w pobliżu Kuby, Jamajki i Haiti.
Pod koniec XIX wieku jego rozliczne przygody pod piracką flagą opublikował
warszawski tygodnik "Wędrowiec".

Artykuł p.Henryka Mąki
http://forum.gazeta.pl/fo...scy_piraci.html

Pozdrawiam.
_________________
Andi


 
 
Karrex
Admirał Wszechflot i Mórz


Posty: 5606
Skąd: Gdynia
Wysłany: 2017-02-02, 17:17   

Wiek XVIII / XIX. Okręt Royal Navy łapie francuskiego korsarza.
Czy dowódca okrętu może powiesić jeńców? Jakie miał uprawnienia do wymierzania sprawiedliwości?



    Pan Krzysztof Gerlach napisał:


    W każdym razie, gdyby do egzekucji w ogóle doszło, sytuacja byłaby podwójnie nielegalna i dowódca okrętu z pewnością wyleciałby z hukiem z marynarki, a potem – już jako cywil – stanąłby przed sądem cywilnym i za morderstwo sam mógłby skończyć na stryczku.

    Dowódca okrętu nie mógł skazać na śmierć nawet własnego marynarza, nawet w przypadku buntu. Mógł go bezkarnie zastrzelić czy zarąbać w walce (podobnie jak każdego korsarza lub pirata), ale po wzięciu do niewoli czy aresztu musiał go wozić ze sobą tak długo, aż ten stanąłby przed sądem wojennym.
    Nie wolno mu było w takim przypadku być jego sędzią, skoro był oskarżycielem i świadkiem.

    Sąd wojenny zwoływał admirał – dowodzący daną flotą, bazą marynarki czy okręgiem. Korsarze byli chronieni przez wszystkie prawa jako normalni kombatanci i posiadanie przez nich przy sobie papierów czy nie, nie miało żadnego znaczenia. Przecież i marynarz albo oficer – rozbitek z okrętu wojennego – nie wypychał sobie kieszeni dokumentami w wodoodpornym opakowaniu, więc po podjęciu z wody każdy mógłby zostać powieszony, z „braku papierów”, gdyby taka logika była dozwolona. To kompletny nonsens.
    Jeśli powstawała jakaś wątpliwość, właśnie przed sądem można było ją rozstrzygnąć – np. posyłając do nieprzyjacielskiego portu po dostarczenie odpowiednich duplikatów, zaświadczeń albo żądając powołania świadków. Powszechna praktyka, realizowana tak przez korsarzy, jak „krążące” okręty wojenne, polegała na obsadzaniu zdobytych jednostek załogami pryzowymi. Często się zdarzało, że te żaglowce były znowu przechwytywane przez pierwotnych właścicieli (w sensie państwowym), ale marynarzom i oficerom z załóg pryzowych nie mógł spaść włos z głowy, choćby w obawie symetrycznych kontrposunięć nieprzyjaciela – każda akcja rodzi reakcję. Lądowali w niewoli jak inni, czekając na wymianę.

    Piraci rzecz jasna też się trafiali. Ale i tak nie jest prawdą, że dowódca okrętu mógł ich powiesić „na gorącym uczynku”. Nic podobnego, im także należał się sąd złożony z rozmaitych przedstawicieli państwa czy społeczeństwa na danej placówce. W razie uznania winy, faktycznie trafiali zaraz na stryczek. Z faktu, że egzekucje przeprowadzano często na okrętach (wieszano z ich rej) w żaden sposób nie wolno jednak wysnuwać wniosku, jakoby odbywały się one na rozkaz kapitana.

    Nawet najbardziej brutalne rozprawy adm. St Vincenta z brytyjskimi marynarzami, albo Nelsona czy Troubridge’a z włoskimi rewolucjonistami, musiały być poprzedzone choćby parodią sądu wojennego. Nikt, poza Napoleonem (i może carem, tego nie wiem), nie mógł skazać nikogo na śmierć JEDNOOSOBOWO. A nawet Napoleon, po wydaniu wyroku śmierci na księcia d’Enghien czuł się zmuszony wytoczyć mu „proces”, aby nadać temu morderstwu pozory praworządności.

    Dowódca okrętu nie miał cienia prawa za sobą, by wieszać KOGOKOLWIEK z własnego uznania. Mógłby straszyć, że jeńcy zostaną powieszeni Z WYROKU SĄDU, jeśli uzna się ich za piratów i że on będzie świadczył na rozprawie przeciwko nim. Mógł straszyć, że zostaną przez niego wydani władzom cywilnym, które znacznie chętniej widziały piratów w każdym rabusiu napadającym na kupieckie statki. Ale to było wszystko, co wolno mu było uczynić.


_________________________
Z forum pana Krzysztofa Gerlacha
_________________
Pozdrawiam
Karol



 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template Chronicles v 0.2 modified by Nasedo

| | Darmowe fora | Reklama
Strona portalu